U.S.A. – wake up from this dream!
Stany Zjednoczone marzą się nie jednemu.
Nie bez powodu utarło się określenie “american dream“.
Owszem N lat temu może i USA, dzięki super dostępności WSZYSTKIEGO,
ciuchów, rozwoju, elektroniki, jedzenia,
mogło zdawać się niedoścignionym marzeniem każdego z Nas,
Polaczków z pustymi sklepowymi półkami i groszową pracą.
A jak jest teraz?
Zapraszam do przeczytania mojego poglądu na Stany.
Łaaaa, lecę do Stanów! Woooow!
Zajebiście!
Podjara na maxa!
Dłuuuugi lot.
Już w samolocie widzisz bijącą wielokulturowość.
Różne rasy.
Różne wyznania religijne.
Mali, duzi,
muzycy z gitarami,
młodziki, przerażone “wyprawą życia”,
staruszkowie, odwiedzający rodzinę.
Chicago.
Wysiadasz z samolotu,
idziesz za tłumem żeby odebrać swój bagaż z Luggage Claim,
szwędasz się po lotnisku,
bo 6 godzin musisz czekać na koleżankę.
Wcielasz się więc w rolę obserwatora
i chłoniesz “nowy świat” całym sobą.
Zadbane kible,
w których głosy sprzątaczek brzmią w języku polskim
(ach, te to sobie spełniły “american dream”,
jak spory odsetek ludzi tam lecących “za pracą”),
niedziałający Internet,
rozmowy do Polski za tysiące hajsów,
wszędzie policja
(to akurat normalne na lotnisku),
najzwyklejsza bułka z jakimś majonezem za 7$,
a wszystko odziane
unoszącym się zewsząd zapachem McDonald`sa.
Afroamerykanie, Biali, Hindusi, Chińczycy, Japończycy,
MIX!
Tak, ja wiem, w Europie na lotnisku też wszystkich spotkasz,
ale uwierzcie,
tam jest INACZEJ!
Wchodzisz do kiosku,
uspokajasz się,
być może będziesz miał się czym żywić w tym kraju Fast Foodów.
Woda,
bakalie, proteinowe batony,
całkiem niezłe składy.
Choć ceny powalające,
ale COŚ jest!
W końcu wsiadasz,
wedle wcześniejszych wskazówek,
do busa
i jedziesz 3 godziny.
W sumie to jesteś tak wykończony po podróży,
że tylko nastawiasz budzik i zasypiasz od razu w tym busie.
Na przystanku czeka na Ciebie człowiek z Campu,
na którym będziesz pracować.
Wpakowujesz się do Vana
i kolejna godzina drogi.
Noc. Ciemno.
Po 30 godzinach w podróży dojeżdżasz na miejsce.
Śpisz w sumie krótko,
bo 6-godzinna zmiana czasowa robi swoje
i spać wcale się nie chce.
Budzisz się.
Wstajesz.
Idziesz poznać okolicę Campu.
Las. Jezioro. Natura.
Ok, jest pięknie!
Mieszkasz w małym domku,
potem przenoszą Cię do blaszaka.
Ty i 3 inne dziewczyny.
Łóżko to Twój jedyny prywatny teren.
Walizka to szafa.
Za 20$ kupujesz rower,
bo bez niego ani rusz z tego lasu.
Kupujesz. Jeździsz. Obserwujesz amerykańskie życie.
Małe domki.
Wszędzie amerykańskie flagi.
Bije patriotyzmem.
Codziennie jeździsz nad pobliskie jeziorko,
żeby choć na chwilę się oderwać od identycznej “codzienności”.
Codziennie mijasz tych samych ludzi.
Pamiętam dziadka, mieszkającego w pobliskiej wiosce.
Długie włosy, szczerbaty, wychillowany człowiek,
odwiecznie z papierosem w ustach,
kopcący przed swoim domem,
na którym widniało:
SMOKING IS EXTREMELY PROHIBITED.
Znajomość się buduje.
Pierwszy miesiąc: uśmiech.
Potem machanie i w końcu przechodzisz już z nim na “good morning”.
Nie wiem nawet jak się nazywał,
ale jego obraz zawsze będę pamiętać. 🙂
KAŻDY Twój dzień wygląda tak samo.
Każdy.
Wstajesz rano.
Robisz trening.
Myjesz się.
Wsiadasz na rower i jedziesz dłuższą drogą do pracy.
7:30 – witamy w amerykańskiej kuchni,
gdzie wszystko pochodzi albo z zamrażarki albo z proszku.
No, albo, z kartonu,
jak jajka zmiksowane z mlekiem w kartoniku jak Maślanka Mrągowska.
Chcesz jajecznicę?
Wylewasz po prostu ten mix na patelnię i smażysz.
Chcesz pankejki?
Weź tamten proszek, dodaj mleko/wodę i już!
Może kurczaka?
Idź do zamrażarki,
tam jest COŚ na wzór mięsa.
Chleb?
Hahahahaha! Możesz sobie pomarzyć.
Chwała temu,
że jako osoba pracująca na kuchni masz dostęp do WSZYSTKIEGO.
Sporo warzyw, owoców.
Boskie melony, jakich nie uświadczysz w swoim kraju.
Szefowa gotuje dla Ciebie ryż.
To jest super.
W sumie to w efekcie przechodzisz,
chcąc nie chcąc,
na weganizm.
A czym się żywi dzieci, przyjeżdżające aktywnie spędzić czas na Campie?
Rano:
pankejki z proszku, ociekające tłuszcze sausages,
eggs` casserole (czyli te jajka z kartonu + ta ociekająca kiełbasa)
corndogi, a wszystko polane syropem klonowym (który de facto jest syropem z kukurydzy -.-).
Dobrze, że chociaż owoce dostawały.
Obiad:
mięso wszelkiego typu,
ale w sumie takiego samego,
bo standard TŁUSZCZ > białko był zawsze zachowany.
Pizza, hamburgery w napompowanych bułach.
A na deser odwieczne Lays.
Kolacja:
w sumie to to samo co na obiad tylko więcej,
Ach, i deserek –
to przesłodzone ciasto, to chemiczne babeczki.
Pycha, pierwsza klasa.
Ale to przecież dzieci,
“one to lubią”.
A dlaczego to lubią?!
Bo rodzice/rodzina/szkoła/campy
przyzwyczają je od maleńkości do tego typu jedzenia!
A jak wiadomo:
“czym skorupka za młodu…“.
Jak te biedne dzieciaki mają poznać zdrowe nawyki żywieniowe?!
To było dla mnie oburzające.
JAK TAK MOŻNA?!!!
Syf, nie jedzenie.
Po śniadanku,
jak co dzień,
trzeba oblecieć i wyczyścić toalety.
Na szczęście masz cudownych ludzi w zespole
i zawsze wesoło ten czas przelatuje.
A popołudniu
podlewasz kwiatki,
bo w sumie sam się do tego zgłosiłeś,
żeby chwilę pobyć SAM.
To było fajne póki mogłeś słuchać muzyki,
ale chodzenie ze słuchawkami w uszach i telefonem
zostało zabronione,
więc pozostajesz Ty, kwiatki i szum wody ze szlaufa.
Kończysz pracę koło 17:30
i masz czas dla siebie.
Ale w sumie wielkich możliwości nie masz:
albo chillujesz i myślisz nad egzystencją ludzką na “dock`u”,
albo grasz w kosza,
albo robisz coś pierwszy raz w życiu,
jeździsz na rowerze w burzy z piorunami, stajesz na rękach,
albo jeździsz w sklepowym wózku,
albo biegasz.
I tak zakochujesz się w bieganiu,
a zamiast tyć w Stanach –
chudniesz.
A kiedy biegasz to spotykasz się z nieziemską kulturą!
Ludzie w autach machają do Ciebie, uśmiechają się.
Kiedy wymijają Cię pojazdem to z należytą odległością,
a nie jak w Polsce, że praktycznie zmiatają Cię z powierzchni Ziemi.
Trzeba przyznać,
kultura drogowa jest w Ameryce na baaardzo wysokim poziomie!
Ach, i te Mustangi wszędzie.
Mustangi = auta.
Ale jeśli jesteśmy już w temacie zwierząt
to Indiana (stan na północy USA)
obfituje w sielankowe jelenie pasące się na polanach,
wszędobylskie hipmunk`i
i zapierające dech w piersiach klimatyczne świetliki! <3
Swoją drogą,
Amerykanie to naprawdę świetny naród!
Bardzo pomocni,
sympatyczni.
Ilekroć nawet nie prosisz o pomoc,
tamtejsi przechodnie sami się oferują z pomocną dłonią.
Kiedy kobieta kierująca autobus wychodzi z własnej woli
na przystanek podczas STOPu i mówi turystom gdzie mają wsiąść i w co,
a przecież oni nawet jej o to nie zapytali.
Czy coś takiego zdarza się w Polsce?
Hahahaha, no way!
Kolo zamknie przed Twoim nosem drzwi autobusu, odjedzie i jeszcze prawie Cię potrąci.
Tak, Amerykanie świetny naród.
Minus też jest –
każdy pyta się Ciebie:
“How are you?“,
ale w sumie odpowiedzi nie oczekuje.
Obracasz się żeby odpowiedzieć a tego już nie ma.
Jest to na pograniczu lekkiej fałszywości,
(coś alla` “pytam, ale w sumie w dupie mam co mi odpowiesz i jak się naprawdę czujesz”)
ale trzeba po prostu przyjąć,
że u nich “how r u?”
jest raczej jak nasze “siema!”.
Mimo iż masz zapewnione jedzenie w miejscu pracy
to czasem bywasz w sklepie.
A tam…
Masakra.
Super zdrowe produkty konfrontują się z największym gównem.
Nie jest prawdą,
że nie da się jeść w Stanach zdrowo.
Ale jest prawdą, że Amerykanie sami są sobie winni
swojej plagi OTYŁOŚCI.
Producenci traktują swoich konsumentów
jak idiotów.
Oliwa z oliwek w sprayu,
gdzie wartość odżywcza podana jest na jeden “psik”
Amerykańce patrzą:
“a, 0 kcal, to walnę dużo!”.
Przyznaję,
sama nabrałam się na tą etykietkę.
Znalezienie jogurtu naturalnego graniczy z cudem!
Za to półki obfitują w dosładzane owocowe dziwactwa typu “no fat”.
No fat = full cukier -> utuczmy naród jeszcze bardziej! A co!
Ech. Brak słów.
Powiem tylko jedno:
ŚWIADOMOŚĆ JEDZENIA,
to jest najważniejsze!
Zresztą,
traktowanie własnego narodu po “idotowemu”
ma miejsce nie tylko w sklepie.
Zobaczcie.
Ach,
no i wchodząc do sklepu pamiętaj,
że alkohol od 21 lat!
Oj, Amerykanie BARDZO tego przestrzegają
i legitymują każdego!
Stoisz z koleżanką w kolejce i chcesz kupić 2 piwa?
Wylegitymują Was obie,
ciul z tym, że koleżanka wcale pić nie będzie!
I.. najbardziej wkurzające!
Widzisz cenę w sklepie?
2$, 3$… wkładasz do koszyka…
Oj, wiedz, że przy kasie nie zapłacisz 5$ 😛
TAX, czyli podatek,
który jest naliczany dopiero przy kasie.
To ma miejsce wszędzie –
w sklepach, restauracjach, wszędzie.
A, no i każdy stan ma inną wysokość podatku,
więc naprawdę możesz się nieźle zdziwić przy kasie 🙂
Na koniec…
A wybierzesz się w niedzielę do kościoła.
Ha,
nie zapomnisz tego do końca życia.
Kościół z palmami w środku,
na “scenie” perkusja, gitara elektryczna
i jazda koncert rockowy na początek! 😀
Wszyscy mili dla siebie,
a cała “msza”
to raczej jak cauching`owy wykład niż kazanie.
Podsumowując
napiszę jedno:
AMERYKA TO KRAJ KONTRASTÓW.
Od wyżyłowanych sportem ludzi po pulchne grubaski,
od super zdrowego żarcia po największe gówno,
od wysokich pięknych budynków po wieś i rudery,
od bogaczy po z trudem wiążących koniec z końcem uwiązanych kredytami zwykłych ludzi.
Moje wrażenia?
Przereklamowanie.
Przysięgam Wam,
Europa, Polska,
są duuużo cudowniejsze!
A Ameryce nie ma nic lepszego niż u nas.
N I C .