Blog

San Francisco, czyli klimaty Californii.

san francisco

San Francisco,

dla mnie miasto marzeń,

kojarzone z lekkim oldschool`em i gorącym słońcem.

A jak jest?

Zbierałam się do tego posta prawie tyle,

że niebawem trzeba by się ponownie pakować do USA.

Toż to już prawie rok?! :O

A zostało do opisania najwspanialsze SanFran!

A było to miasto, na które czekałam najbardziej!

Wyobrażałam je sobie jako skąpane we słońcu,

trochę starodawne.

No a przede wszystkim marzyłam o zobaczeniu sławnego Golden Gate.

 

12032132_10207924166291884_5688370476267148541_n

 

Do San Fran dotarłam busem z LA.

Całkiem dłuuuga nocna podróż. Wysiadłam wczesnym rankiem i czekałam na moją współtowarzyszkę. Wspólnie ogarnęłyśmy dojazd na wcześniej już zaklepany kanapowy nocleg i jazda!

Przejechałyśmy busem przez most, oddalając się od centrum miasta. Nie wiedziałyśmy zupełnie gdzie jedziemy. Wysiadłyśmy we wskazanym miejscu, pośrodku jakiejś wysepki ze wzgórzem. Do zagubionych dwóch blondynek prędko podbiegł przyjazny chłopak – jak się okazało, to u niego miałyśmy spać. Akurat wybywał do pracy.

Ogar tam jest cudowny! Miejscówa, w której miałyśmy się zatrzymać okazała się być na samym szczycie wspomnionego wzgórza. Przerażone perspektywą wtachiwania ogromnych waliz na samą górę, szybko zostałyśmy uspokojone. Kursuje tam darmowy busik góra-dół, dół-góra, który ilekroć chcesz wozi Cię tam i nazad. Wsiadasz, mówisz adres i jazda!

Zawiózł nas na samą górę wzgórza. Zakochałam się od razu. Zapach. Kolory. Przyroda. Odgłosy ptaków.

Po prostu Yerba Buena Island. Miazga!

Mała chatka na samym szczycie, walące na nią słońce, wokół bujna natura, a po wyjściu na balkon widok na CAŁE SAN FRANCISCO! Niech mi ktoś powie, że couchsurfing jest beznadziejny! Nigdy w życiu nie dorwałabym lepszego hotelu w San Fran! A tu nocleg za darmo i to z jaką ekipą!

W chatce mieszkała grupa znajomych z niesamowitą energią, codziennym wieczornym chillem i historiami śmieszącymi do rozpuku! No i jak przystało na Dolinę Krzemową – wszyscy w IT, więc i pod czerepem mieli sporo! Serio, tak cudownych ludzi jak ci to w swojej podróży nie spotkałam nigdzie!

 

148

 

146

 

147

 

 

 

149

 

150

 

A San Fran samo w sobie jest nieziemskie!

Kręte uliczki,

co dzielnica to inny klimat,

ogólnie panujący lekki oldschool,

kolory, kolory i jeszcze raz KOLORY!

Słońce, owszem, wali,

ale wiatr też pokaźny, więc na super gorąc nie ma się co nastawiać.

Zresztą, jak w całej Kalifornii.

 

151

 

152

 

153

 

154

 

155

Lombard Street, czyli chyba najbardziej kręta ulica ever,

również zaliczona!

Te ledwo co wywijające samochody,

wille wymieszane ze starzejącymi się domkami,

a wszystko utrzymane w lekkim kalifornijskim klimacie.

Kurde, nie umiem chyba tego opisać.

Tam TRZEBA pojechać!

156

 

157

 

Wymarzony Golden Gate również zaliczony!

Niestety nie podeszłyśmy pod sam most, bo już sporo kilometrów miałyśmy w nogach  – przynajmniej mam powód, aby tam wrócić. Tak czy siak – Golden Gate – skąpany w lekkiej mgle kalifornijskiego smogu idealnie wkomponowuje się w klimat San Fran. A właściwe – oddaje jego klimat.

157a

 

I te tabuny ludzi, śmigających na rowerach, biegających wzdłuż plaży, jednocześnie walczące z porywistym, wręcz zatrzymującym i całkiem zimnym wiatrem… Kurde… Fajnie!

157b

 

Ale wiecie co jest najlepsze w Ameryce?!

Ludzie!

Doceniam to dopiero po sporym czasie po powrocie.

Będąc tam naprawdę masz w dupie:

a) jak wyglądasz,

b) co myślą o Tobie ludzie,

c) jak się zachowujesz.

I nie jest to wcale powiedziane w złym znaczeniu. Nie, nie chodzi o to, że ot tak masz wyjeb*** na cały świat. Właśnie wręcz przeciwnie – masz poczucie takiej wolności, trochę może “wyzwolenia”, nieprzymusu; że tak naprawdę zaczynasz dostrzegać nowe rzeczy, doceniasz małe elementy świata i szczerze po prostu CIESZYSZ się i swobodnie wyrażasz tę radość.

Nie interesują Cię pierdoły tego świata jak hajs, najnowszy telefon czy markowy ciuch. Po prostu się cieszysz.

Wiem jak wielce wzniośle i uduchowienie to brzmi, ale, kurde, tak właśnie jest!

Idziesz ulicą/plażą, siedzisz w Starbucksie, robisz zakupy w hipermarkecie, po prostu jesteś gdzieśtam –

ludzie się do Ciebie uśmiechają, zagadują. Ot, tak, po prostu.

Bo chcą Cię poznać, bo chcą Ci sprawić komplement, bo ad hoc poczuli, że chcą coś wyrazić w Twoją stronę.

I ciul, nawet jeśli są to marne plażowe podrywy “na światowego didżeja”, jest to po porostu mega miłe!

W Polsce to nie przejdzie – co Ty!

158

 


161

 

162

 

163

 

O, a to właśnie widok z naszej chatki <3

164

 

165

 

166

 

168

 

167

 

Widok z Twin Peaks na całe San Fran!

169

 

172

 

 

I, w sumie, dochodząc do końca tego posta, to jednak muszę stwierdzić, że cieszę się, że na napisanie go znalazłam czas dopiero  po prawie roku od wyjazdu do Stanów (tak, tak, obecnie robię wszystko byle nie zasiąść do magisterki! :P).

Nie wiem czy to wszystko o czym wspomniałam powyżej to zasługa klimatu USA, podejścia Amerykanów do życia, czy może ciężkiej pracy tam, życiowej przygody, wyrzeknięcia się życiowego komfortu na pare ładnych miesięcy i docenianie dosłownie każdego grosza (a raczej dolara) jaki się znalazł w moim portfelu…

Jedno mogę, już po czasie, stwierdzić na pewno – nie wróciłam tą samą osobą.

I nie mówię o jakiejś 180-stopniowej zmianie! Raczej chodzi mi o podejście do wielu kwestii życiowych, o ustalanie priorytetów, poszanowanie wielu, również materialnych, rzeczy i, ogólnie powiedziawszy: life`owy chillout.

 

Mając doświadczenie Ameryki i ludzi tam żyjących myślę, że Polacy mogliby wiele się od nich uczyć.

Niby USA to kraj nowych technologii, elektroniki czy Internetu, a tak naprawdę są oni mniej tym wszystkim skorumpowani od nas, wielkich Europejczyków.

Dla nich zdobycze tego świata są pomocą w życiu, a nie całym życiem.

 

Sam pomyśl…

…kiedy ostatni raz ktoś w Polsce na ulicy ot tak się do Ciebie uśmiechnął?

…kiedy ostatni raz zagadałeś do nieznajomego ze stwierdzeniem chociażby “ale masz fajne buty!”?

…kiedy ostatni raz zamiast siedzieć na Fejsie po prostu wyszedłeś na piwo ze znajomymi?

Hę?

Napisz komentarz