Los Angeles, Santa Monica, Venice Beach, czyli kalifornijskie klimaty.
Jeśli miałabym wracać do Stanów,
a wrócę :),
to tylko do… Californii! <3
Twoja podróż na drugie wybrzeże Stanów Zjednoczonych
zaczyna się niezwykle ciekawie.
Blisko 1,5h siedzisz w samolocie,
oczekując w kolejce maszyn na wolny pas startowy.
W ogóle to jak nigdy nie boisz się latać
to tym razem masz okropne wewnętrzne przeczucie,
że COŚ SIĘ STANIE.
Miejsce jak zwykle przy oknie,
obok Ciebie siedzi przeurocza afroamerykańska 4-letnia dziewczynka,
bawiąca się swoimi Pony kucykami.
To właśnie ona, swoim językowym akcentem, wprowadza Cię w klimat docelowej destynacji,
a jednocześnie swoim ciepłym uśmiechem uspokaja.
West Coast.
California.
To właśnie tam lecimy.
.
.
.
Lot całkiem długi,
ale!
przeżyłeś,
nic się nie stało,
a lądowanie nad oświetlonym nocą Los Angeles,
wynagradza Ci cały stres.
Ha, lotnisko.
I tu zaczyna się poezja chaosu.
Nie wiadomo gdzie iść,
w którą stronę,
kogo zapytać,
jaki autobus łapać,
a nawet jak już wiesz jaki to nie wiesz skąd.
Tłum. Gwar.
Jeden wielki “traffic jam“.
Uber totalnie nie działa.
Zwykła taksówka w ch** droga,
tzn. no, miliony monet.
Godzina 24:00,
metro zaraz przestanie działać,
a wy musicie przedostać się na drugi koniec miasta.
Wielkim cudem udaje się w końcu “wymachać” autobus
i zdążyć na ostatnie metro.
Dobrze, że Monika ogarnia jeszcze rzeczywistość,
bo Ty jesteś tak zmęczony, że zasypiasz w metrze.
Wysiadacie.
Wychodzisz.
I… no wow!
Hollywood Blv!
Co prawda jest 2:00, na ulicach totalne pustki, ale jest nieźle!
Idziesz do sklepiku zakupić `coś`,
uprzejmy Pan informuje Cię,
żeby mega pilnować hajsu, bo kradną tu non stop.
Już nastrój pozytywny na LA! 😛
Po chwili odnajdywania się w przestrzeni i postoju z mapą,
ogarniacie, że tak właściwie to stoicie naprzeciwko swojego hostelu.
Hollywood Samesun Hostel –
swoją drogą, polecam każdemu!
Po stromych schodach, na górę,
wytachujecie walizy.
Check-in, znowu miliony monet za pare nocy,
ale.. w tym wypadku warto!
Okno, dosłownie z Twojego łóżka,
wychodzi na Dolby Digital Theatre!
Tak, tak, to tam ten czerwony dywan, Oskary i te sprawy.
Ach,
no i całą noc gra Ci do ucha z sąsiedniego sklepu,
angielska wersja “Mam tę moc“.
Btw. Amerykanie mają hopsia na punkcie:
1. Minionków
2. Frozen (“Kraina Lodu”)
Pobudka rano i w drogę!
Jak to Polaki cebulaki,
na busa 1$ nie wydasz to popylasz na nogach pod sam Hollywood Sign! 😀
I warto nie wydać tego dolara,
bo co zobaczysz to Twoje <3
Mijasz posesje sław światowego kina,
hacjendy bogaczy,
cudowną naturę,
narkotyzujesz się zapachami,
odurzasz kolorystyką.
Taka:
“mała Chorwacja”.
Serio.
Oczywiście nie bylibyście sobą,
gdybyście trafili tam gdzie chcieliście.
Ale oczywiście, nie byłbyś Wisłą,
gdybyś przy tym nie wyszedł na lepsze! 😀
Ha, znaleźć się idealnie pod znakiem Hollywood!
Podziwiać widok na całe LA!
No, nieziemskie!
Dzień kolejny.
Tym razem busa trzeba opłacić,
bo trip do Santa Monica się szykuje.
Santa Monica i Venice Beach,
czyli plaże, gdzie sławetny “Słoneczny Patrol” był kręcony,
gdzie góry wchodzą do Oceanu,
gdzie surferzy mają swój raj,
gdzie Ty się zakochujesz w każdym ziarenku piasku.
I “deptak” w stronę Venice Beach.
Ja pierdzielę,
tu nie jest tak jak sobie wyobrażałeś!
Tu jest 1000x lepiej!
W końcu Stany nie zawodzą!
W końcu jest perfekcyjnie w każdym calu.
Jeśli zostać to tylko tu.
Trochę pizga wiatrem od Oceanu,
ale za to te wysokie fale,
ciepła woda,
rowerzyści,
skejci,
biegacze,
street workout`owcy,
rodziny z dzieciakami,
chill na plaży,
knajpki
i przede wszystkim –
specyficzne PALMY!
Jej. Klimat 100 pro!
I kalifornijski zachód słońca…
Ej, kurna,
to jest naprawdę piękne.
Pizga jeszcze bardziej,
aż Cię trzepie z zimna,
ale i tak stoisz na plaży jak wmurowany słup
(no, dobra, słupa nie da się wmurować w piasek,
“chyba” – są tu jacyś budowlańcy i rozwieją moje wątpliwości? :D)
i podziwiasz #californian #sunset.
Na koniec dnia Kalifornia znowu objawia się w swoim lekkim chaosie-nieogarze,
bo autobus nie przyjeżdża od pół godziny,
inne się nie zatrzymują
i już myślisz, że tu zostaniesz.
Nawet nie miałbyś nic przeciwko temu,
TYLKO STRASZNIE PIZGA!
A, no i do tego jutro jedziesz do Vegas,
a “skoro już zapłaciłeś” to wypada tam wbić 🙂
Autobus w końcu przyjeżdża.
Ameryka nie byłaby sobą,
gdyby rozgorzała Pani nie pogroziła kierowcy skargą i oczywiście “podaniem do sądu“.
Szczęśliwy.
Zmarznięty.
Wsiadasz.
Jedziesz.
Już chcesz tu wrócić.